Stowarzyszenie Ekologiczno - Kulturalne "Wspólna Ziemia" - witamy na naszej stronie
Muzeum Mitologii Słowiańskiej
Biedronka Gąsienica

Aktualności

Powrót

2010-02-01 Kto nie chce Mazurskiego Parku Narodowego?

Utworzenie parku narodowego zniszczyłoby życie leśników i myśliwych, bo musieliby się stać ochroniarzami przyrody. A to dla wielu z nich bardzo trudne - tłumaczy "nawrócony" myśliwy w wywiadzie udzielonym Magdalenie Spiczak - Brzezińskiej z olsztyńskiej Gazety Wyborczej.

Magdalena Spiczak-Brzezińska: Dlaczego leśnicy i myśliwi nie chcą powiększenia parku narodowego w Białowieży, dlaczego są przeciw tworzeniu nowych parków?

Zenon Kruczyński*: Po pierwsze nie dzieliłbym tej grupy. Większość leśników, myślę że ok. 80 proc., jest też myśliwymi. Co prawda często nie występują głośno przeciwko parkowi, ale i tak są bardzo skuteczni. Leśnicy to grupa zawodowa, która ma silny wpływ na politykę prowadzoną przez władze lokalne.

Co tracą na utworzeniu parku?

- W tej chwili leśnicy mają dobre zarobki, bonusy w postaci mieszkań służbowych, samochodów, ułatwienia kredytowe. To też jedyna chyba grupa zawodowa, która ma tak mocno powiązany wzrost pensji ze stażem pracy. Dodatkowo ich praca to prestiż i wysoki status społeczny. Utworzenie parku narodowego zniszczyłoby ich dotychczasowe życie [teraz leśnicy są pracownikami Lasów Państwowych, po utworzeniu parku na terenach LP powstaje nowa instytucja, z nowym dyrektorem - red.]. W parkach, tak jak i w całej budżetówce, zarabia się słabo, więc ci, co zostaną, stracą wysokie pobory. Co prawda w parkach ciut się ostatnio poprawiło, ale niewiele. Do tego musieliby zupełnie zmienić system pracy. Z inżynierów, którzy traktują lasy jak wielkoobszarowe uprawy rolne i działają w myśl zasady "wyrżnąć, zaorać, zasadzić", musieliby stać się ochroniarzami przyrody. Trzeba też pamiętać o tym, że będą musieli się pożegnać ze stylem życia myśliwych. A tego są gotowi bronić za wszelką cenę. Myślistwo to więcej niż przyjemne hobby. To uzależnienie. Myśliwi robią się wściekli nie tylko, gdy chce się im zabronić polowania, ale nawet, gdy ktoś wspomni, że takie zabijanie zwierząt z karabinu jest okrutne.

Park narodowy byłby dla wielu z nich tragedią.

- Dopóki administracja Lasów Państwowych istnieje, mogą od niej dzierżawić łowiska, także na cennych terenach, które miałyby wejść do Mazurskiego Parku Narodowego, i tam polować. Leśnicy zresztą zostawili sobie najlepsze łowiska w kraju. Zajmują one tylko 10 proc. ogólnej powierzchni, ale zabija się na nich ok. 25 proc. wszystkich jeleni. Dzięki temu mogą zapraszać na polowania prominentnych ludzi. Myśliwym przeszkadza, że w parku narodowym, inaczej na łowiskach dzierżawionych od Lasów Państwowych, nie byliby u siebie.

W parku narodowym polowanie jest dopuszczone tylko pod pewnymi warunkami.

- Przez utworzenie parku myśliwi straciliby łowiska, które znajdują się na chronionym terenie. Ale w otulinie parku zwierzęta nie są pod żadną ochroną. Dlatego np. naokoło Białowieskiego Parku Narodowego ustawione są myśliwskie ambony i gdy tylko zwierz wystawi głowę z lasu, dostaje kulkę. W parku narodowym co prawda się nie poluje, ale można - jak to się mówi - regulować pogłowie. Zgodę na odstrzał wydaje dyrektor. Polskie prawo pod tym względem jest zgniłe i cuchnie hipokryzją, na którą nie mogę się zgodzić.

Ale nawet opór środowiska leśnego na nic by się nie zdał, gdyby przepisy o tworzeniu parków narodowych były inne.

- Zmieniły się zapisy w ustawie o ochronie przyrody. Samorządy już nie opiniują powstania parku narodowego, ale muszą wyrazić na to zgodę. Stało się to za rządów lewicy, gdy jednym z ministrów był Włodzimierz Cimoszewicz, zapalony przecież myśliwy. Od tamtej pory powstawanie parków narodowych w Polsce zostało zablokowane, bo leśnicy i myśliwi mają duże wpływy w samorządach. Moim zdaniem taki zapis w ustawie jest niekonstytucyjny, bo oddaje małej grupie ludzi władzę nad dobrem cennym nie tylko w skali Polski, ale także Europy. A w przypadku Wielkich Jezior Mazurskich czy Puszczy Białowieskiej, które kandydowały do miana cudu natury, także światowej.

Efekt jest taki, że samorząd może powiedzieć "nie pozwalam" i taki sprzeciw wystarczy do zablokowania powołania czy rozszerzenia parku narodowego.

- To klasyczne "liberum veto". Jego skutki znamy z historii. Mała grupa mówi "nie" i koniec dyskusji. Jeśli takie prawo dalej będzie obowiązywało, to Mazury czy Puszcza Białowieska będą niestety skazane na zniszczenie. Nie widzę dla nich ratunku.

Jest jakiś sposób, by temu zapobiec?

- Przede wszystkim trzeba zmienić ustawę. Stowarzyszenia ekologiczne chciały, by zgodność ustawy z konstytucją zbadał Trybunał, ale nie udało nam się tego przeforsować. Zostaje nam edukacja ludzi, by nie wierzyli, że myśliwi i leśnicy wiedzą najlepiej, co jest dobre dla przyrody. Moja książka "Farba znaczy krew" pokazała trochę kulisy zabijania zwierząt i uświadomiła ludziom, ile w tym zła. Myśliwi narzekają już, że ludzie zaczęli ich przez to inaczej postrzegać. Nie sposób przewidzieć, jak będzie postępował proces zmiany mentalności. Zwrot może nastąpić w każdej chwili.

* Zenon Kruczyński po kilkudziesięciu latach uprawiania myślistwa stał się obrońcą przyrody i praw zwierząt. W książce "Farba znaczy krew" opisuje, jak został myśliwym, odsłania kulisy tego hobby oraz ukazuje, jak to się stało, że z niego zrezygnował

rozmawiała Magdalena Spiczak-Brzezińska

 


Fotogaleria:

Drukuj treść

Zobacz archiwum